10 lat później
Siedzieli
zmęczeni na ławce, rozwijając mokre od potu bandaże bokserskie. Zazwyczaj byli
w dobrym nastroju po treningu, rozmawiając na różne tematy. Tym razem jednak
Tony miał ponurą minę. Ewidentnie coś go martwiło.
– Coś
się stało? – zapytał Tony’ego widząc jego posępną minę. Od dłuższego czasu
milczał.
– Martwi
mnie to, co tam się dzieje. – Wskazał za siebie, jakby to o czym mówił faktycznie
działo się za jego plecami.
– Co
dokładnie? – dopytywał.
– Pewna
organizacja próbuje powiększyć obszar Anomie. Przekupują odpowiednich ludzi,
zarówno policję jak i urzędników, a mieszkańców którym się to nie podoba
„przesiedlają” – ujął ostatnie słowo w cudzysłów. Dobrze wiedział jak wyglądał
ten proces.
– Czemu
komuś miałoby na tym zależeć? – zapytał marszcząc brwi.
– Brak
policji przekazuje władzę w ich ręce.
– A
czemu nikt z tym nic nie zrobi? – dopytywał.
– Bo
nikomu to się nie opłaca. Dla niektórych ważniejsze jest to aby przybywało mu
pieniędzy niż czyjeś dobro.
– Chciałbym
móc im pomóc – powiedział w zadumie.
Po
chwili namysłu Tony się odezwał.
– Właściwie
to jest taka możliwość. – Jared uniósł głowę czekając co Tony zaproponuje. –
Wiem, kto za tym stoi. Gdyby przeszkodzić w transakcjach, czy rozbojach na
pewno wieść by się rozeszła. Moglibyśmy przyhamować rozrost Anomie, a z czasem
może całkiem go zatrzymać. Sami porządku tam nie wprowadzimy, ta dzielnica taka
już pozostanie, ale możemy pokazać, że pewne działania nie będą już bezkarne.
– Jak
wtedy gdy mnie obroniłeś przed tamtymi chłopakami?
– No
dokładnie.
– W
końcu na coś się przydadzą te lata treningów – powiedział podekscytowany.
– Czyli
chcesz tym się zająć?
– Oczywiście.
Chcę im pomóc, jak ty pomogłeś mi. Bezinteresownie. A ty? Wchodzisz w to?
– Pewnie.
– Będziemy
trochę jak super bohaterowie. – Zauważył z szerokim uśmiechem.
– Ale
nazwij mnie Batmanem, a ci przywalę – nie był w stanie ukryć rozbawienia.
Po
kilku tygodniach przygotowań wyruszyli w nocy, ubrani na ciemno by jak najmniej
się rzucać w oczy. Udali się na Granicę, gdzie jak Tony się dowiedział miało
dojść do przekazania okupu. Zakradli się do środka starej elektrowni, w której
po chwili znaleźli się ojciec z torbą wypchaną pieniędzmi i grupa mężczyzn
odpowiedzialna za porwanie i szantaż. Jared jak szybciej ustalili, wykonał
kilka zdjęć, na których były dobrze widoczne twarze przestępców. Gdy jednak
tylko padła nazwa lokalizacji w której przetrzymywali chłopca, wycofali się po
cichu, a jak tylko znaleźli się na zewnątrz pognali tak szybko jak tylko to
było możliwe. Wiedzieli, że nie mają wiele czasu, że w każdej chwili mogą zabić
chłopca.
Gnali
aż brakło im tchu, gdy nagle usłyszeli krzyk kobiety błagającej o pomoc. Jared
wyhamował i już miał skręcić w uliczkę z której dobiegało wołanie, gdy Tony do
niego krzyknął:
– Nie
mamy na to czasu. Biegnij! – Zawahał się, ale wykonał jego polecenie.
W
końcu dotarli na miejsce. Zrobili małe rozeznanie terenu i już po chwili
przystąpili do działania. Tony zajął się mężczyzną który pilnował dziecka.
Zaczęli walczyć jak równy z równym, a Jared w tym czasie zakradł się do chłopca.
Przeciął sznury którymi był przywiązany do krzesła, wziął malca na ręce i
zaczął uciekać. Tony szybko do niego dołączył.
– Dopadnę
was! Widziałem wasze twarze! – zawołał nie mogąc wstać i ruszyć w pogoń za nimi,
Tony złamał mu nogę podczas walki. Przeładował jednak pistolet samopowtarzalny
i zaczął strzelać w ich stronę. Jeden z pocisków trafił Jareda w nogę. Wrzasnął
z bólu i upadł zasłaniając chłopca własnym ciałem. Tony chwycił go za koszulkę
na karku i postawił do pionu
– To
tylko draśnięcie, biegnij! – rzucił beznamiętnie, ale po chwili sam krzyknął z
zaskoczeniem, gdy oberwał w ramię. Jared już miał coś powiedzieć, ale Tony mu
wszedł w słowo. – Ani się waż – burknął.
Po
odprowadzeniu dziecka do jego rodziny wrócili do mieszkania. Rany opatrzył im
znajomy lekarz Tony’ego, który nie zadawał zbędnych pytań. Wydawać by się
mogło, że co dzień odbiera telefony i jeździ po mieście zszywając ludziom rany
postrzałowe. Oboje opadli na kanapę nie mając nawet siły zdjąć butów i
przemoczonych kurtek.
– To
chyba jednak nie był dobry pomysł – mruknął Jared.
– Przecież
uratowaliśmy tego dzieciaka. – Zmarszczył brwi.
– Tak,
ale widział nasze twarze, teraz tylko czekać kiedy nas dopadną. Co gorsza,
jeśli nas rozpoznają, narażeni będą też twoi znajomi, których odwiedzasz w
Anomie.
– Chcesz
się wycofać?
– Po
prostu uważam, że powinniśmy to przemyśleć. – Wzruszył ramionami.
– Musimy
dopracować sposób działania – przyznał.
***
Jared
bardzo chciał pomóc ludziom z Anomie. W ich twarzach widział samego siebie
sprzed lat. Wiedział że nie będzie już w stanie przestać. Nie mógł jednak
zapomnieć twarzy dziewczyny z uliczki. Próbował zasnąć, ale nie mógł przestać o
niej myśleć. Wiedział, że dzięki temu, że posłuchał Tony’ego uratowali chłopca,
nie mógł jednak sobie wybaczyć nie udzielenia pomocy tamtej kobiecie. Ciągle
widział jej twarz. Zastanawiał się co jej się stało. Czy przeżyła? Czy ktoś
jednak jej pomógł? Co jej zrobili?... Po ostatnim pytaniu, w jego głowie
pojawiło się kilkanaście obrazów przedstawiających coraz to okrutniejsze sceny,
jakie to mogły mieć tam miejsce.
Zerwał
się z niemym krzykiem z łóżka. Syknął z bólu, ale kuśtykając zaczął chodzić w
tą i z powrotem po pokoju, wyrywając sobie włosy z głowy. Próbował pozbyć się
tych obrazów z głowy, ale im bardziej walczył tym one coraz natarczywiej się w
niej pojawiały. Drążyły dziurę aż w końcu nie wytrzymał, opadł na kolana i
zaczął płakać
Gdy
się uspokoił, wstał i poszedł do pokoju Tony’ego. Zastukał dwukrotnie, a po
chwili mężczyzna otworzył drzwi. Zaskoczył go widok jaki zastał, ale nie
skomentować czerwonych oczu podopiecznego.
– Tak?
– spytał zaspanym głosem.
– Chcę
pomagać wszystkim – wypalił.
– Ale
zdajesz sobie sprawę, że to technicznie nie możliwe?
– Nie
– przerwał mu. Nie miał ochoty na żarty. – Chcę iść na ulice Anomie i pomagać
każdemu kto będzie w potrzebie. Kto będzie wzywał pomocy – dodał ciszej. – Nie
chcę się już od nikogo odwrócić. Wiem, że każdego nie uratujemy, ale możemy chociaż
spróbować. Proszę.
Tony
podrapał się po brodzie i po chwili ciszy odpowiedział:
– Dobrze.
– Jared otworzył szeroko oczy, niedowierzając, że tak szybko go przekonał. –
Ale jak dowiem się o jakimś spotkaniu, porwaniu, czy czymś w tym stylu,
zaplanujemy akcję. Jeśli po drodze ktoś nas zatrzyma, rozdzielimy się i sam
wykonam zadanie. Zgadzasz się?
– Tak.
***
Z
każdą kolejną wyprawa do Anomie udoskonalali swoje umiejętność oraz
dopracowywali strój, który miał zapewnić im kamuflaż, ochronić przed otarciami
przy źle wykonanych skokach, a przede wszystkim, przed pociskami. Tony
postanowił odebrać od znajomego dług, i w taki sposób weszli w posiadanie
kuloodpornych ubrań[1]
- czarnych bojówek i bluzek, do tego dobrali wojskowe buty, kurtki motocyklowe
ze względu na ochraniacze oraz rękawiczki grapplingowe, by nie stracić pewnego
chwytu przez spocone dłonie. Nauczeni pierwszą akcją za każdym razem wiązali na
szyi czarno-szarą arafatę, którą zasłaniali pół twarzy.
Tony
zawsze nosił dwa pistolety w kaburach na udach, czego Jared nigdy nie popierał.
Sam wybierał broń obuchową, wolał też walkę wręcz. Noże, tak jak został
nauczony, zawsze miał przy sobie, ale w walce ich nigdy nie używał. Nie chciał
nikogo skrzywdzić.
***
Któregoś
wieczora gdy byli już w Anomie, Tony powiedział że musi się jeszcze udać na
spotkanie. Zgodził się by Jared mu towarzyszył pod warunkiem, że nie wyjdzie z
samochodu. Zaparkowali przy tylnym wyjściu jakiegoś klubu. Po kilku minutach
dostrzegli postać wyłaniającą się z zaułku. Tony niemal od razu wysiadł z
samochodu. Jaredowi nie pozostało nic innego jak tylko na niego czekać.
Mężczyzna
podszedł do może dwudziestoletniego chłopaka, który stał z kapturem na głowie i
rękoma w kieszeni.
– Przyniosłeś? – zapytał.
– Zgodnie
z zamówieniem. Ale to straszny syf. Na twoim miejscu wziąłbym zwykłą herę lub
morfinę jak musisz uśmierzyć ból.
– Nie
ja to będę brał – po czym dodał ciszej – i na pewno nie będę mu uśmierzał bólu.
– Co?
Koleś nie wiem co planujesz, ale ja się w to nie mieszam. – Zaczął się
wycofywać, ale Tony powstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu
– Słuchaj
– w dłoni trzymał nóż, w taki sposób by tylko jego rozmówca mógł go dostrzec –
jeszcze jedno słowo, a te ostrze znajdzie się miedzy twoimi żebrami. Jesteś
dilerem. Chcesz mi prawić morały?
– Ci
którzy to ode kupują, sami wstrzykują to sobie w żyły. – Zaczął się bronić.
– Więc
wyobraź sobie, że tak będzie, a teraz zamknij się i dawaj towar. – Drżącą ręką
wyciągnął brązową torebkę papierową i po otrzymaniu pieniędzy wręczył ją
mężczyźnie. – Masz może przy sobie skopolaminę? – Kiwnął twierdząco głową. Tony
wsunął mu do kieszeni jeszcze kilka banknotów i schował pakunek do kieszeni.
– Jak
szybko zacznie działać? – dopytywał.
– Dwie,
trzy minuty. – Wzruszył ramionami. – Będziesz zadowolony – zapewnił.
– Miałem
na myśli skutki uboczne – sprostował.
– Kilka
dni[2]…
po dwóch trzech latach śmierć.
– Nie
da się tego jakoś przyspieszyć?
– Ta,
złoty strzał. – Wyszarpnął się i odszedł niemal biegnąc.
Tony
odwrócił się i spokojnie wrócił do samochodu. Jared nie zadawał pytań.
Wiedział, że czasem lepiej go nie wypytywać. Resztę wieczoru spędzili na tym co
zwykle.
***
Rozdzielili
się, Jared pobiegł do kamienicy w której doszło do jakiegoś rozboju. Słyszał
krzyki kobiety i płacz dzieci. Nie chciała wpuścić pijanego męża, dla dobra
dzieci, postanowił więc się zemścić i wywarzył drzwi. Rzucał przedmiotami, bił
kobietę, ona zaś robiła wszystko, aby dzieciom nic się nie stało.
Tony
zaś poszedł dalej, wiedział że tego dnia Derek, jego dawny znajomy będzie w
pobliżu. Nie mylił się. Już z daleka rozpoznał dobrze mu znaną, choć dawno nie
widzianą sylwetkę. Włożył ręce do kieszeni i trzymając nisko głowę, by ten go
nie poznał, ruszył w jego stronę. Mijając wpadł na niego, uderzając w niego
barkiem. Mężczyzna już miał go zwyzywać, gdy Tony w mgnieniu oka wyciągnął dłoń
z kieszeni i dmuchnął umieszczonym na niej proszkiem prosto w twarz Dereka[3].
Już w kilka sekund po wciągnięciu skopolaminy udał się za Tonym.
***
Nazajutrz
Tony z Jaredem ponownie się rozdzielili. Mężczyzna wszedł do pomieszczenia w
piwnicy starej kamienicy. Derek siedział przywiązany do krzesła, dokładnie tak
jak poprzedniego dnia go zostawił.
– Tony?
– zapytał się, jakby nie wierząc że to on. – Co to ma znaczyć? Co ja tu robię?
– Potrzebuję
informacji – odpowiedział krótko.
– I
nie mogłeś się normalnie spotkać?
– To
na wypadek gdybyś nie chciał współpracować – wytłumaczył.
– Ach,
no tak, bo związane ręce bardzo zachęcają do współpracy – powiedział
sarkastycznie.
– Nie,
ale mam coś co pomoże mi otworzyć ci usta. – Uśmiechnął się.
– A
mianowicie?
– Krokodyla.
– Zbladł na dźwięk tego słowa.
– Nie
żartuj Tony. Wiesz co te paskudztwo zrobiło ze Scottem.
– Tak.
I dlatego wiem, że zrobisz wszystko bym ci tego nie wstrzyknął. – Wyciągnął zza
pleców strzykawkę z przygotowaną dawką narkotyku. – Gdzie jest Ray?
– A
czego od niego chcesz? – zapytał marszcząc brwi.
– Mam
z nim niedokończone sprawy.
– I
myślisz, że wydam ci mojego młodszego brata?
– Jestem
tego pewien. – Zrobił krok w jego stronę.
– Daj
spokój, pracowaliście lata temu, po c o do tego wracać. – Szarpnął się. Zrobił
jeszcze jeden krok w jego kierunku. – Tony proszę.
– Gadaj
gdzie on jest! – warknął tracąc cierpliwość. Wbił igłę w jego ciało.
– Nie,
nie mogę. – Nacisnął tłok.
– Do
zobaczenia jutro. – Wyszedł nawet na niego nie patrząc.
[1] Miguel
Caballero – kolumbijski krawiec, jego ubrania wykonywane są z nylonowo-poliestrowej
tkaniny: http://tkaniny.com.pl/Wiadomo%C5%9Bci/Ubrania-lekkie-szyte-na-miar%C4%99-i-kuloodporne-14778.html.
[2] Na
potrzeby powieści skutki uboczne pojawiają się znacznie szybciej niż w
rzeczywistości.
[3]
Skopolamina, zwana inaczej „oddechem diabła” występuje w formie proszku, osoba
która znajdzie się pod jego wpływem traci wolną wolę.
Komentarze
Prześlij komentarz