Rozdział 3


Wstał obudzony pukaniem do drzwi. Nie spieszyło mu się. Wyjrzał przez okno, które jak zwykle zapomniał zasłonić. Lało jak z cebra. Od wielu dni zapowiadało się na porządną ulewę. W końcu nadeszła. Ucieszył go ten widok, zawsze lubił obserwować rozbłyskające na niebie pajęczyny piorunów. Pomyślał także, że może deszcz zmyje bród z parszywych ulic Anomie, do którego zamierzał udać się za kilka godzin, na ponowne poszukiwania chłopca. Od tygodnia nie było go w jego piwnicy. Wiedział, że stało się coś złego. I przeczuwał także, że z każdym dniem ma coraz mniejsze szanse na odnalezienie go całego. Prawdę mówiąc podejrzewał, że dzieciak już nie żyje, ale starał się zignorować ten głos i nie poddawał się. W końcu, miał go chronić, miał mu pomóc, obiecał mu to. A teraz zawiódł.
Ponowne pukanie do drzwi wyrwał go z zamyślenia. Czym prędzej poszedł je otworzyć.
– Jared? – spytał nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Stał przed nim przemoczony do suchej nitki. Był strasznie wymizerowany i brudny. Wydawało mu się, że wygląda gorzej, niż w dzień, kiedy się poznali.
– Czy twoja propozycja jest nadal aktualna?
Tony zmarszczył brwi, jednak szybko zdał sobie sprawę, co chłopak ma na myśli. Bez słowa położył mu dłoń na ramieniu i wprowadził do środka. Rozejrzał się uważnie i zamknął dokładnie za sobą drzwi.
Na początku zaprowadził go do łazienki, przyniósł mu jakieś ubrania, które planował za niedługo mu zanieść i zostawił go samego, mówiąc, że poczeka na niego w salonie. Sam w tym czasie postanowił przyrządzić dla niego ciepły posiłek. Nie wiedział, kiedy ostatni raz coś jadł, wolał więc założyć, że było to podczas jego ostatniej wizyty.
Miał do niego wiele pytań, ale widząc go w takim stanie, uznał, że najpierw powinien się umyć i przebrać w ciepłe ubrania, a następnie zjeść coś porządnego. Na pytania czas przyjdzie później. Zakładał nawet, że odpowiedzi uzyska dopiero za kilka godzin, gdyż podejrzewał, że ten szybko zaśnie. Wyglądał okropnie ledwo trzymał się na nogach, nie chciał go niepotrzebnie męczyć.
Jared długo nie wychodził, co zaniepokoiło Tony’ego. Zaczął nasłuchiwać, lecz nawet szum wody dawno ustał. Podszedł do drzwi jednak dopiero po chwili coś usłyszał. Jęk bólu.
– Wszystko w porządku? – Zmarszczył brwi.
– Tak… – Usłyszał wahanie w jego głosie.
– Jesteś ubrany? – zapytał, dochodząc do wniosku, że sam sprawdzi, co się dzieje.
– Tak.
Otworzył drzwi i jego oczom ukazał się chłopiec stojący przed lustrem, próbujący zmyć ślad zaschniętej krwi z twarzy zmieszany z sadzą i brudem. Szybko jednak dostrzegł pokaźnych rozmiarów ranę na lewym łuku brwiowym, z którego krew oblała mu niemal pół twarzy.
– Nie powinieneś tego ruszać, bo ponownie zacznie krwawić. – Zauważył, że to właśnie okolice rany są najbardziej naruszone. Chłopiec najwidoczniej chciał oczyścić ranę. – Pokaż to. – Podszedł bliżej i włączył dodatkową lampkę przy lustrze. Odchylił delikatnie jego głowę, by móc przyjrzeć się dokładniej. – Paskudnie zabrudzona rana, ale nie powinniśmy tego ruszać. – Otworzył szafkę pod umywalką i po chwili wyciągnął jakąś butelkę i gazę. – Tym łatwiej będzie zmyć resztę krwi. – Namoczył materiał. – Usiądź – nakazał, wysuwając mu stołek. Nie zwlekając zaczął usuwać ostrożnie resztki brudu i zaschniętej krwi.
– Jak mnie znalazłeś? – zadał nurtujące go pytanie.
– Masz wpisany adres w dokumentach – odparł wzruszając ramionami. Jednak Tony nadal skupiony na pracy położył mu rękę na ramieniu, w geście mówiącym by się nie ruszał. Zaraz jednak zdał sobie sprawę z tego, co chłopak powiedział i jego ręka zatrzymał się w pół drogi od rany.
– Kiedy ty… – W tym momencie przypomniał sobie, że kilkukrotnie zostawił płaszcz w jego piwnicy, w którym to trzymał portfel ze wszystkimi dokumentami, gdy wychodził zapalić. Nie sądził, że dzieciak będzie mu grzebał w rzeczach. Z jednej strony rozumiał jego zachowanie, sam tak postępował, chcąc dowiedzieć się o osobie, z którą przebywa, jak najwięcej. Jednak nie spodobało mu się, że tym razem znalazł się po drugiej stronie. – Nieważne. Co się stało?
Zadając te pytanie miał na myśli zarówno powód, przez który zmienił zdanie, opuścił Anomie i postanowił zamieszkać u niego, jak i to, co się z nim działo, przez ostatnich siedem dni.

*

Od kilku tygodni trenował wytrwale pod czujnym okiem Tony’ego. Robił postępy, a jego „trener” z dumą patrzył na jego poczynania. Uważał, że chłopak ma prawdziwy talent. Niewielu go miało. Ten jednak zadziwiająco szybko opanowywał kolejne elementy samoobrony, jakich wymagał od niego mężczyzna.
Z czasem zaczął przybywać do Anomie coraz rzadziej. Co dwa, trzy dni odwiedzał chłopca, by przeprowadzić kolejny trening i przynieść potrzebne mu rzeczy. Chciał dać mu swobodę, a sam miał coraz więcej zleceń, przez co miał też coraz mniej czasu na ciągłe pilnowani chłopca. A gdy ten na dokładkę okazał się urodzonym wojownikiem, nie obawiał się już zostawić go na dłuższy czas samego w Anomie
Jared był bardzo zadowolony z takiego obrotu spraw, bo choć był mu wdzięczny, zaczynał tęsknić za pełną swobodą. Przy nim jego życie nabrało innego tempa, które musiał przyznać, zaczynało go męczyć, zaczynało go nużyć. Większość czasu spędzał w piwnicy i miał już tego na prawdę dosyć.
Wyszedł po wodę. Jego zapasy już się kończyły, a nie chciał prosić o to Tony’ego. Szedł ostrożnie, jak zawsze, uważając na każdego, kogo mijał. Na każdy dźwięk. Zwrócił uwagę na zbliżający się warkot silnika, spojrzał przez ramię i ujrzał niedużego vana. Zszedł mu z drogi, idąc tuż przy ścianie budynku. Jednak ten zamiast go minąć, zatrzymał się tuż przy nim. Od razu obrócił się na pięcie i zaczął biec w przeciwnym kierunku. Nawet nie spojrzał na kierowcę. Nie chciał ryzykować.
Czyjeś ramiona oplotły go w pasie i uniosły do góry. Uderzył napastnika łokciem w podbrzusze, ale drugi mężczyzna pomógł wspólnikowi zaciągnąć go do pojazdu. Wepchnęli go do środka, a tam trzecia osoba wbiła mu igłę w kark. Środek niemal natychmiast pozbawił go przytomności.
*
Przebudził się w momencie, gdy ktoś miał mu właśnie związać nadgarstki. Zaczął się szarpać, choć wciąż widział jak przez mgłę. Kręciło mu się w głowie, nie wiedział, czy napastnik jest jeden, trzech, czy dziesięciu. Nagle ktoś uderzył go czymś twardym w prawy łuk brwiowy. Oko zalała mu krew, teraz już nic nie widział. Ostatnie, co usłyszał, to jak jeden z mężczyzn warknął:
– Towar miał być nietknięty!
– I tak ma defekt. Widziałeś jego oczy? – Bronił się mężczyzna.
– Teraz dostaniemy za niego jeszcze mniej! – Wściekły czymś uderzył.
*
Gdy ponownie odzyskał przytomność nie wiedział gdzie się znajduje i co się stało. Był zamroczony, a jego prawe oko przesłaniała zaschnięta substancja, uniemożliwiająca choćby uniesienie powieki. Pokrywała też znaczną część policzka, uniósł, więc dłonie, chcąc się jej pozbyć i w tym momencie odkrył, że jego ręce i nogi są skrępowane.
Przeszył go dreszcz, a następnie oblała fala gorąca. W panice zaczął się szarpać i rozglądać dookoła nerwowo. W końcu zastygł zdając sobie sprawę, że to na nic. Mimo natłoku myśli, przypomniał sobie słowa Tony’ego. Przymknął, więc oczy i wziął kilka głębszych wdechów chcąc się uspokoić. Gdy choć trochę się opanował, zaczął przywoływać w pamięci kolejne rady, jakich udzielił mu Tony, na wypadek takiej sytuacji.
Wpierw skupił się na tym, co dokładnie się wydarzyło, przypominając sobie powoli, co się stało, a następnie na tym gdzie się aktualnie znajduje. Niestety widział tylko na jedno oko, a pomieszczenie było pogrążone w ciemności, poza jednym drobnym punktem, w którym szyba nie została dokładnie zaklejona. Opierał się o drewniane deski, nie mógł jednak rozpoznać, czy to skrzynia, czy paleta, uznał jednak, że musi znajdować się w jakimś magazynie. Wyczuł też, że nie jest sam w pomieszczeniu. Wykluczył jednak porywaczy, którzy zainterweniowaliby, gdy zaczął się szarpać, oznaczało to, że nie jest jedyną ich ofiarą. Zdał sobie sprawę, że teraz od jego działania może zależeć też czyjeś życie.
Ostrożnie sięgnął do buta. Z trudem udało mu się wyjąć drobne ostrze, które podarował mu Tony, mający jednak nadzieję, że nigdy mu się nie przyda. Długo walczył z opaską uciskową krępującą kostki, w końcu jednak udało mu się ją rozciąć i uwolnić nogi. Narzędzie było jednak zbyt małe, by ciasno związanymi rękoma obrócić ostrze i je uwolnić. Porzucił ten pomysł, gdy z brzdękiem upadło na posadzkę. Nawet nie próbował go szukać. Od razu przystąpił do drugiego planu. Rozwiązał sznurówki i pomagając sobie zębami, przełożył jedną z nich przez trytytkę, następnie związał sznurówki ze sobą i zaczął energicznie ruszać nogami. W końcu plastik puścił, a on zerwał się na równe nogi. Zaczął delikatnie stawiać stopy, by nie wydać żadnego dźwięku i udał się w stronę jedynego okna, będącego źródłem nikłego blasku księżyca. Po drodze niemal wpadł na innego chłopca w jego wieku, był nieprzytomny. Nie wiedział ilu jeszcze mogło ich się tu znajdować. Nie mógł jednak tracić na to czasu, porywacze mogli wrócić w każdej chwili, musiał, więc jak najszybciej się stąd wydostać. Wiedział jednak, że nie zostawi ich tak samych. Nie mógłby. Czułby się winny temu, co mogłoby ich spotkać. Chciał sprowadzić pomoc.
Po omacku dotarł na miejsce i zaczął się wspinać. Przez jego głowę przeleciała myśl, że okno może być zamknięte. Nikt jednak nie spodziewał się, że któryś z chłopców odzyska przytomność, a tym bardziej się uwolni i spróbuje uciec. Nikt nawet nie pomyślał o zabarykadowaniu okien, o jakichś większych zabezpieczeniach nie mówiąc. Nie była to ich stała kryjówka.
Gdy tylko nacisnął klamkę, okno bez przeszkód ustąpiło. Jak się okazało, magazyn znajdował się w piwnicach budynku, dzięki czemu nie musiał się również obawiać o wysokość, z jakiej mogłoby mu przyjść skakać. Uśmiechnął się szeroko nie wierząc we własne szczęście. Szybko jednak serce podskoczyło mu do gardła, gdy z lewej strony, z hukiem otwarto drzwi. Zamarł, tak samo jak mężczyzna, który stał na przedzie. Zraz jednak zaczął wykrzykiwać rozkazy, biegnąc w stronę chłopaka, który od razu przeskoczył na drugą stronę, trafiając do jakiegoś opustoszałego zaułka.
Czym prędzej zaczął biec. Wiedział, że pościg za nim trwa, nie miał czasu do namysłu, czy choćby spróbować zorientować się, gdzie się znajduje. Jednak szybko odkrył, że został wywieziony poza Anomie. Studzienki były pozamykane, jego najlepsza droga ucieczki była niemożliwa.
Przebiegł kilka przecznic i ukrył się w kontenerze na śmieci. Przeczekał kilkadziesiąt minut nasłuchując, czy nikt się nie zbliża. Po dłuższym czasie zaczął się zastanawiać, co ma dalej robić. Zapomniał spojrzeć, na jakiej ulicy znajdował się magazyn, w którym był przetrzymywany. Wiedział, że powinien skupić się na powrocie do Anomie. Uciec jak najdalej stąd, ale nie chciał pozostawić tamtych chłopców na pastwę losu. Dlatego wbrew sobie, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew słowom Tony’ego, jakie rozbrzmiewały w jego głowie, opuścił kryjówkę i zamiast ruszyć przed siebie, zaczął ostrożnie wracać skąd przybiegł, pozostając w cieniu i gdy tylko mógł, kryjąc się za elementami budynków, czy śmietnikami, zwłaszcza, gdy choć w oddali dostrzegał jakąś osobę.
Gdy odnalazł poszukiwany budynek, skorzystał z budki telefonicznej i wezwał policję. Wspiął się po drabinie pożarniczej na dach budynku zna przeciwka i zaczął obserwować okolicę. Już myślał, że uznali jego telefon za żart, gdy nagle usłyszał syreny policyjne. Przylgnął do posadzki, by nikt go nie zauważył i zaczął spoglądać znad krawędzi. Ku jego zdziwieniu część z policjantów wyszła z budynku, nie wyprowadzając jednak sprawców w kajdankach, a dzieci na wolność. Po kilku minutach dojechały na miejsce kolejne wozy.
Zamarł, gdy z magazynu zaczęto wynosić kilkanaście ciał w czarnych workach na zwłoki. Nie wyprowadzono żadnego dziecka na wolność. Nie słyszał strzałów podczas obławy. Wiedział już, że swą ucieczką doprowadził do śmierci czternaściorga dzieci. Za późno wezwał policję.

*

– To bohaterskie, co zrobiłeś.
– Bohaterowie nie istnieją. Zresztą przeze mnie zgięli.
– Ale chciałeś im pomóc. Mogłeś uciec, a jednak ryzykując własne życie, wróciłeś by wezwać pomoc.
– Swoją ucieczką doprowadziłem do ich śmierci. Gdybym, chociaż bardziej uważał. Gdyby mnie nie nakryli na ucieczce. Albo gdybym od razu wezwał pomoc. Być może by przeżyli.
– Nie możesz się o to obwiniać. Zrobiłeś wszystko tak, jak powinieneś, a nawet więcej. Nie mogłeś przewidzieć, że wejdą w momencie, gdy będziesz opuszczał magazyn. Później uciekałeś. Od tego, czy cię złapią zależało twoje, a nawet tamtych dzieciaków, życie. Zadbałeś o swoje bezpieczeństwo, jednak nie z powodu samolubstwa. Zadziałał instynkt. Postąpiłeś właściwie. – Chłopak jednak milczał. Najwyraźniej jego słowa to było za mało, aby pozbył się wyrzutów sumienia. – Co się stało dalej?
– Wróciłem do Anomie. Tam jednak okazało się, że w mojej kamienicy wybuchł pożar. Próbowałem dostać się do środka, by zabrać moje rzeczy, jednak zawaliło się przede mną wejście. Jakaś kobieta odciągnęła mnie, gdy straciłem przytomność, po tym jak płonąca deska spadła mi na głowę. Wszystko straciłem.
Wiedział już, co go do niego sprowadziło. Podejrzewał, że tylko jakieś wydarzenie lub utrata kryjówki skłoni go do przyjęcia pomocy. Wolałby jednak. by nie musiało do tego dojść. Liczył, że z czasem uda mu się go po prostu przekonać, aby opuścił Anomie, że mu pomoże, że chłopak mu zaufa. Nie będąc zupełnie pewien, jak powinien się zachować, położył mu dłoń na ramieniu.
– Chodź – odezwał się w końcu. – Musisz odpocząć.
Zaprowadził go do salonu, gdzie rozłożył kanapę. Chłopak zasnął niemal zaraz po tym jak owinął się ciepłym kocem i wtulił w poduszkę. Przez chwile jeszcze stał, z zaplecionymi rękoma na piersi, przyglądając się Jaredowi. W końcu jednak pokręcił głową, lekko prychnął i poszedł do swojego pokoju.

***

Chłopak zerwał się z kanapy na dźwięk przerywanego gwizdu czajnika. Przestraszony rozejrzał się dookoła, aż jego wzrok napotkał nieco zaskoczone spojrzenie Tony’ego.
– Wybacz. – Zalał kawę. – Zaraz zrobię i tobie śniadanie.
Po chwili obaj siedzieli przy bufecie w kuchni, w ciszy spożywając posiłek.
– Muszę iść do pracy – odezwał się mężczyzna zbierając oba talerze – powinienem być z powrotem koło piątej. Póki, co, lepiej nie wychodź. Biorę klucze, więc ktokolwiek by pukał, nie otwieraj. Rozgość się – dodał z uśmiechem.
Przyglądał się uważnie jak mężczyzna podchodzi do tylnego wyjścia i starannie zakręca wszystkie zamki. Następnie przeszedł na środek pokoju i odsunął stary, czarny dywan odsłaniając wejście do piwnicy, chcąc się upewnić, czy i te jest zamknięte. Wspomnienia zaatakowały Jareda z taką siłą, jak jeszcze nigdy dotąd. Nawet nie zauważył, kiedy z jego dłoni wyślizgnęła się szklanka. Na dźwięk tłuczonego szła, Tony poderwał głowę i od razu podbiegł do chłopaka, chwytając go za ramiona.
– Nic ci się nie stało? – Dopiero na jego słowa ocknął się z zamyślenia. Rozejrzał się, próbując ustalić, co się stało, a następnie na swoje dłonie. Odłamki na szczęście go nie dosięgnęły.
– Przepraszam – wymamrotał. Już miał wstać by posprzątać, ale mężczyzna go powstrzymał. Rzucił okiem na klapę w podłodze i po chwili przytulił go, wiedząc, dlaczego chłopak tak zareagował.
– Nic ci tu nie grozi. Zapewniam cię, że już nigdy nie będziesz musiał chować się w piwnicy. – Chłopak kiwnął głową i odwzajemnił uścisk. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebował.
Po chwili mężczyzna wstał, by sprzątnąć rozlany sok i ostre fragmenty szkła. Gdy miał pewność, że nic nie zostało, podszedł do meblościanki. Chłopak obserwował, jak wysuwa najniżej położoną szufladę i po wprowadzeniu szyfru wyciąga z walizeczki pistolet, sprawdza stan magazynku, przeładowuje, zabezpiecza i chowa do kabury, przymocowanej do paska za plecami. Spojrzał na Jareda, posłał mu krótki uśmiech, zarzucił płaszcz i wyszedł, zamykając dokładnie za sobą drzwi.
Udał się ponad trzy przecznice od swego mieszkania i wsiadł do zaparkowanego pod jakimś barem samochodu. Nigdy nie zostawiał go bliżej. Znał zbyt wielu niebezpiecznych ludzi, którzy dobrze znali jego samochód, by zaryzykować parkowanie na swoim podjeździe, doprowadzając ich do swojego mieszkania.
Chłopak jeszcze przez chwilę siedział w kuchni, nie będąc pewien, co powinien zrobić. W końcu przeszedł do salonu, usiadł na podłodze i z lekkim wahaniem, wysunął szufladę, której Tony nie domknął. Wiedział, że nie powinien grzebać w jego rzeczach, jednak ciekawość była silniejsza. Wybity z codziennego rytmu mężczyzna nie zamknął nawet walizki, w której przechowywał broń. Jared spojrzał na zamek, gdzie wciąż był widoczny pięciocyfrowy kod, dawnym zwyczajem, próbując go od razu zapamiętać. Następnie wyciągnął jeden z naboi.
Przyglądał się uważnie drobnemu, połyskującemu przedmiotowi, który w jednej chwili mógł zakończyć czyjeś życie. Obracając go w palcach usłyszał strzały, które zabiły jego rodziców. Upuścił nabój. Trzęsącą się dłonią przymknął szufladę. Oparł się o nią plecami i rozejrzał po pokoju. Tuż przed sobą miał kanapę, ustawioną w stronę kuchni, a dalej telewizor pod filarem, który wraz z blatem, oddzielał aneks kuchenny, od reszty pomieszczenia. Całość, ze względu na niewielkie rozmiary, zdawała się być nieco zagracona, choć każdy przedmiot miał przeznaczone sobie miejsce.
Ze swojej prawej strony dostrzegł zdjęty z haka, oparty o ścianę w rogu pokoju worek treningowy. Wstał i podszedł do niego. Chwycił stare rękawice grapplingowe. Widać było po nich, jak często były używane przez Tony’ego. Odłożył je jednak z powrotem na miejsce, nawet nie próbując ich ubrać. Były na niego przynajmniej dwa razy za duże. Przesunął dłonią po czarnej skórze. Zacisnął pięść, jak uczył go Tony i uderzył. Zaczął niepewnie, później z coraz większym zaangażowaniem i złością uderzać w worek. Z każdym ciosem, przed oczami pojawiały mu się sytuacje, gdy coś stracił, ktoś go zranił, z każdym uderzeniem coraz bardziej się wyzwalał. Z oczu zaczęły mu płynąć łzy. Łzy złości i nienawiści do ludzi, którzy go skrzywdzili i tyle odebrali. Łzy cierpienia, bezradności i samotności. Łzy szczęścia, jakie przyniosło mu te uwolnienie się z tłamszących go emocji. Z kostek leciała mu krew, gdy niewprawnie uderzając, zdzierał sobie skórę, jednak nawet nie zwrócił na to uwagi. Uderzał dalej. Przerwał dopiero, gdy całkiem opadł z sił. Padł na kolana, oddychając szybko uniósł trzęsącą się dłoń, by przeczesać spocone włosy, które zaczęły wpadać mu w oczy. Gdy ją opuścił, dostrzegł ranki na obu rękach.
Powoli wstał i udał się do kuchni by je obmyć. Przypomniał sobie jednak, skąd poprzedniego wieczoru Tony wyciągnął płyn, pozbywając się krwi z jego twarzy. Domyślił się, że szafka musi służyć za apteczkę. Wyciągnął butelkę wody utlenionej, cienki bandaż, nożyczki i jakąś maść na rany, którą dostrzegł z tyłu. Szybko uporał się z opatrzeniem dłoni i już po chwili siedział na kanapie ze szklanką soku, w cienko obandażowanych dłoniach. Uznał, że więcej nie potrzeba, chciał tylko zabezpieczyć je przed przybrudzeniem, a także by nie zabrudzić krwią rzeczy dookoła, gdyby znów zaczęła wyciekać.

***

Gdy Tony wrócił do mieszkania, zastał Jareda oglądającego telewizję. Odwiesił płaszcz, a następnie podszedł do chłopaka z torbą w ręku. Już miał do niej sięgnąć, gdy dostrzegł jego obandażowane dłonie.
– Co ci się stało? – zapytał siadając obok niego.
– Ja… – Spojrzał w kąt pokoju.
– Och. Trzeba, więc będzie to chyba przećwiczyć – Uśmiechnął się do niego i podszedł zawiesić worek na haku. Od razu przybrał postawę bokserską. – Musisz pamiętać, by nie przejeżdżać pięścią po worku. – Zademonstrował cios. – Bo wtedy właśnie zedrzesz sobie skórę z kłykci. To musi być szybkie uderzenie, ręka od razu wraca do gardy. – Uderzył ponownie. Odwrócił się i podszedł znów do chłopaka. – Pokaż, jak kto wygląda – poprosił, wyciągając ku niemu dłoń. Jared od razu podał swoje. Tony ostrożnie rozwinął bandaże. – Myślę, że nie ma potrzeby znów tego zakładać. Lepiej żeby skóra oddychała swobodnie, ale używaj dalej tej maści, szybciej ci się zagoją.
– Nie chciałem nic tutaj zabrudzić.
– Dziękuję, ale o to się nie martw.
Wstał, by schować broń. Jared wystraszył się, że odłożył coś w zły sposób i zaraz się wyda, że grzebał w jego rzeczach. Tony już miał zamknąć szufladę, gdy dostrzegł pojedynczy nabój, pozostawiony luzem koło walizki.  Dotknął go, ale nie wyjął, od razu domyślił się, że to sprawka Jareda. Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Uznał, że sam jest sobie winien, skro nie zamknął walizki, ani szuflady, a broń sięgnął na jego oczach. Westchnął tylko i zamknął szufladę na klucz, który nigdy nieużywany leżał w słoiku na pobliskiej półce, który zaraz schował do kieszeni. Jared przełknął nerwowo ślinę, widząc zachowanie Tony’ego. Mężczyzna usiadł obok niego na kanapie.
– Mam… niebezpieczną pracę – odezwał się po chwili. – Stąd ta broń. Zlecenia, jakie otrzymuję… nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. To dla obrony. Mnie i mojego partnera. Często ludzie, z którymi muszę się spotkać, nie są z tego zadowoleni.
Chłopak pokiwał głową.
– Przepraszam – wymamrotał.
– Nie ma, o czym mówić. Sam postąpiłbym tak samo.
Chłopak rozejrzał się. Jego uwagę przykuła torba koło kanapy.
– Co przyniosłeś?
– A właśnie. – Mężczyzna od razu poderwał się z miejsca. – Nie byłem pewien, czy coś z tego wyjdzie, ale na szczęście się udało. – Podał chłopcu pakunek.
Zamarł, gdy ze środka wyciągnął swoje metalowe pudełko, a w środku znalazł nietknięte przez płomienie pamiątki.
– Jak udało ci się to zdobyć?
– Płomienie nie zdążyły dotrzeć do piwnicy, więc gdy udało i się odsunąć wszystko sprzed wejścia, nie powodując większych zniszczeń, dalej poszło jak z górki.
– Dziękuję – powiedział i nagle, zaskakując zarówno siebie jak i Tony’ego, przytulił go, mocno oplatając rękoma mężczyznę w pasie. Ten początkowo nie wiedział, co powinien zrobić, nie spodziewał się takiej reakcji. Po chwili jednak, odwzajemnił gest.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1