Rozdział 2


Tak jak obiecał, przybył do Anomie. Na miejsce dotarł jednak pod wieczór. Bez problemu odnalazł kamienicę, w której piwnicy chłopiec urządził sobie mieszkanie, a upewniwszy się, że nikt go nie widzi, postanowił zawołać niegłośno chłopca, nim zacznie odsuwać przedmioty sprzed wejścia, aby go nie przestraszyć. Nie usłyszawszy jednak żadnej odpowiedzi zmartwił się, że ten zmienił kryjówkę. Wtedy nie miałby szans na odnalezienie go, w labiryncie drobnych uliczek i ciasnych zaułków.
Tym czasem chłopiec na dźwięk swego imienia zerwał się na równe nogi, co wywołało silny ból w ramieniu. Syknął i chwytając nóż, zbliżył się do okna. Wyjrzał przez wnękę, chcąc upewnić się kto stoi na zewnątrz. Poznawał głos, ale wolał być ostrożny. Gdy tylko się dostrzegł, że intruzem jest nie kto inny jak Tony, schował ostrze do kieszeni spodni i cofnął się pół kroku, w tym samym momencie, co mężczyzna postanowił wskoczyć do środka, nawet gdyby nie było tam jego lokatora. Odetchnął z ulgą, gdy stanął twarzą w twarz z chłopcem.
– Więc jednak przyszedłeś – powiedział.
– Oczywiście. Na koniec dostałem jeszcze jedno zlecenie, dlatego jestem dopiero teraz – Uśmiechnął się i zdjął plecak z ramienia. – Jak obiecałem.
Podeszli do większej skrzyni w rogu pomieszczenia i Tony zaczął wyciąg na stół różne przedmioty, zaś chłopiec tylko się temu przyglądał. Gdy mężczyzna odwinął z materiału stalową łyżkę, kazał chłopcu usiąść i podał mu ją, wraz z otwartą menażką, wypełnioną po brzegi parującą, gęstą zupą.
– Powinieneś coś zjeść – powiedział.
Ten z szeroko otartymi oczami spoglądał to na mężczyznę, którego jeszcze nie dawno chciał zbyć, a to na posiłek, który od niego otrzymał.
– Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem gorący obiad – powiedział i zaraz zabrał się za jedzenie. Ten posłał mu tylko smutny uśmiech i wyciągnął termos z herbatą, stawiając go przed chłopcem. Sam jako dziecko nie przepadał za tym napojem, jednak uznał, że powinien wypić coś ciepłego. Następnie stanął, opierając się o ścianę, obserwując uważnie chłopca ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach.
Chłopiec zjadł wszystko w kilka minut. Wtedy Tony wyciągnął siatkę, która była tak pełna, że ledwo dało się ją zawiązać. Ewidentnie zajęła większość miejsca w plecaku. Podał ją chłopcu, a ten lekko zaskoczony czym prędzej zajrzał do środka. Były to świeże ubrania. Kilka sztuk spodni i bluzek. Do tego buty i kurtka.
– Powinieneś się przebrać – stwierdził mężczyzna.
Jared spojrzał na swoje odzienie i przyznał mu w duchu rację. Jego garderoba składała się z ubrań, które udało mu się znaleźć na ulicy, w śmietnikach. Już wtedy nie były w najlepszym stanie, a gdy on ponosił każdy „komplet” kilkanaście dni, uciekając i chowając się w brudnych zaułkach, niemal same zaczynały się rozpadać. Brudne, dziurawe, z postrzępionymi krawędziami, zacerowane gdzieniegdzie krzywo, ręką która najwidoczniej nie bardzo wiedziała co robić, tylko po to by móc ponosić daną rzecz jeszcze kilka dni.
– Dziękuję bardzo – powiedział ze szczerym uśmiechem.
Zdjął temblak, a następnie z nie małym problemem koszulkę. Tony skrzywił się widząc oprócz tych niedawno nabytych, rozlanych po całej klatce piersiowej i brzuchu siniaków, wiele starych śladów, świadczących o licznych urazach. Znajome zgrubienia w kilku miejscach, mówiły o złamaniach otwartych, gdzieniegdzie miał też blizny po rozcięciach, czy innych głębszych ranach, oraz wiele brązowych lub już naprawdę bladych, starych siniaków, świadczących o tym, że ten dzieciak ciągle musiał mierzyć się z bólem, a kto wie, ile razy już zdołał uniknąć śmierci.
Granatowa koszulka, która przysłoniła widok na blizny, wyrwała mężczyznę z zadumy. Następnie chłopak spojrzał na Tony’ego, a ten usłużnie odwrócił głowę w drugą stronę. Ten zaś stanął do niego tyłem, co miało dać mu poczucie chociaż odrobiny prywatności i najszybciej jak tylko był w stanie, posługując się jedną ręką, przebrał się w czyste, ciepłe ubrania. Dał znać Tony’emu gdy skończył i podszedł do jednej z prowizorycznych półek po drugiej stronie pomieszczenia, by umieścić w niej siatkę z pozostałymi ubraniami. Tony zaś oderwał się od ściany i zbliżył się do sterty niewykorzystanych, a wyglądających na solidne skrzyń. Wskazał na jedną i patrząc na chłopca uniósł w górę jedną brew, zadając nieme pytanie „mogę?”. Skinął głową, wyrażając zgodę i obaj zasiedli na skrzyniach, po przeciwnych stronach stołu.
– Od dawna tu mieszkasz?
– Od jakiś pięciu miesięcy. Na początku nie mogłem nic znaleźć – odparł.
– Mówiłeś, że uciekłeś z sierocińca… –  Skinął głową, jednak nic na to nie odpowiedział. – Wypytałem znajomych o to miejsce – chłopiec lekko się wzdrygnął – zamykanie dzieci w ciasnych pomieszczeniach, kilkudniowe głodzenie i ciężkie pobicia – wymieniał. – Choć są to wszystkie informacje jedynie z nieoficjalnych źródeł, bo według nich, to przeciętne miejsce, niczym się nie wyróżniające. To dlatego uciekłeś?
Nie uzyskał jednak żadnej odpowiedzi. Doszedł do wniosku, że najwidoczniej jest jeszcze za wcześnie na zwierzanie. Chłopak nalał sobie jeszcze jeden kubek herbaty, która lekko już ostygła, a Tony zaczął wybijać jakiś rytm palcami.
– Masz jakiś plan?
– Nie dać się zabić przed osiemnastką – w końcu mu odpowiedział. – Później się stąd wyniosę.
Tony tylko pokiwał głową. Nie była to zbyt precyzyjna odpowiedź, nie pamiętał już ile razy słyszał te słowa. Słowa „ucieknę stąd”, z ust chłopaków takich jak ten. Żaden z nich tego nie dokonał. Nawet gdy któremuś udało się tu przetrwać, zostawali w Anomie, porzucając swoje marzenie o wyrwaniu się z tego miejsca. Jedni przyzwyczaili się do takiego życia, inni zwątpili w to, by mieli szansę na normalne życie, wychowawszy się w takim miejscu. Sam często tu powracał, bynajmniej nie z nostalgii. Miał tu jeszcze kilku znajomych, którzy nie opuścili tej dzielnicy, mimo oferowanej im pomocy.
– Jak udało się tobie stąd wydostać? – zadał pytanie, które w pewien sposób ucieszyło Tony’ego. Wielu tylko powtarzało jak mantrę słowa: „ucieknę stąd”, jednak żaden nie podjął próby.
– Nie było w tym nic spektakularnego. Nie otacza nas drut kolczasty, pole siłowe czy inny mór nie pozwalający wyjść poza granice. Te są tylko umowne. Więc opuszczenie tej dzielnicy było dziecinnie proste. Dalej mogło być już trudniej, ale miałem szczęście. Przechodziłem ulicami, nawet bardzo nie zwracałem na siebie uwagi, jest tam sporo bezdomnych, wszyscy po prostu wzięli mnie za jednego z nich. Mijałem jakiś mały sklepik, jego właściciel i jak się okazało, jednocześnie jedyny pracownik, wypakowywał pełne warzyw skrzynie z paki niedużej ciężarówki. Był już stary i nie miał siły. Coś mi podpowiedziało by mu pomóc. W zamian on zaoferował mi swą pomoc. Łóżko, pracę. Nie przeszkadzało mu skąd pochodzę. Miałem dużo szczęścia, ale umiałem też przyjąć wyciągniętą do mnie pomocną dłoń.
Spojrzał wymownie na chłopca, na co ten lekko się skrzywił. Jedynak nie przez nachalność mężczyzny, jak to Tony odebrał, a dlatego, ponieważ zdał sobie sprawę, że ten ma rację. Jednak jak mógł zaufać temu człowiekowi? Uratował go. Pomógł mu. I jak wszystko na to wskazywało, planował dalej to robić. Jednak skąd mógł mieć pewność, że jego zaufanie nie zostanie wykorzystane przeciwko niemu? To czego nauczył się w swoim krótkim życiu, to to, by nie ufać ludziom. Nie potrafił pozbyć się nieufności, wyuczonej ostrożności, a także ostrzegawczego głosu z głowy. Postanowił jednak się przełamać i dopuścić go do siebie w minimalnym stopniu.
– Ale ja ci nie pomogłem. Nie zrobiłem nic, byś miał mi pomóc.
– Nie. Zobaczyłem katowanego chłopaka w uliczce, który za pewne by tam zginął. Jednak jesteś sprytny i masz zasady, których się trzymasz. Kradniesz, ale tylko po to by przeżyć, nie posuwasz się za daleko, więc w głębi serca nie jesteś zły. Wydajesz się też być odważny i jak na dziesięciolatka całkiem mądry, dlatego postanowiłem ci pomóc. Bo nie wyglądasz na kolejnego dzieciaka, który jest skazany na pozostanie jednym z nich. – Wyciągnął rękę w stronę okna, jakby wskazywał na wszystkich mieszkańców Anomie.
Słowa te bardzo go zaskoczyły. Sądził, że Tony pragnie mu pomóc, właśnie dlatego, ponieważ jego zdaniem nie ma szans na przetrwanie. Nie sądził, że ten chce mu to jedynie ułatwić. I co najważniejsze, dać możliwość na normalne życie poza granicą. Wiedział już, że będzie musiał zaryzykować. Wcześniej nie zastanawiał się, jak to będzie dalej. Jak będzie wyglądało jego życie, gdy osiągnie pełnoletność i nie będzie musiał się obawiać powrotu do sierocińca. Skończyłby na ulicy, a to nie różniłoby się bardzo od życia w tej dzielnicy. W końcu przyznał Tony’emu rację. Musiał przyjąć jego pomoc. Nie zamierzał stracić takiej szansy. Nie wiedział czym on zajmuje się na co dzień, ale uważał, że wszystko będzie lepsze od życia jakie go czekało.
Jednakże nadal wolał pozostać ostrożny. Nie zamierzał mówić Tony’emu co postanowił. Mimo wszystko musiał uważać. Dlatego wiedział jedno. Na pewno nie przeniesie się do jego mieszkania w drugiej części miasta. Tam nie był bezpieczny. Tylko w Anomie, jak sądził, nie mogli go dopaść. A nie zamierzał także wpaść w pułapkę. W końcu nawet on mógł okazać się kłamcą. Wolał nadal trzymać go na dystans, aż upewni się, że może mu zaufać, sprawiając jednak pozory skorego do przyjęcia oferowanej pomocy, by mężczyzna się nie zniechęcił.
– Mówiłeś, że nauczysz mnie walczyć – zagadał chcąc nieco zboczyć z tematu.
– Tak, ale to dopiero jak będziesz miał sprawną rękę. Jeszcze byś pozrywał szwy. – Chłopak pokiwał głową przyznając mu rację. – A póki co połóż się spać. – Od razu dostrzegł wahanie na twarzy chłopca. – Spokojnie, powinieneś odpocząć, a jak sądzę tutaj nie jest wcale tak łatwo zasnąć. Dlatego pomyślałem, że zostanę i przypilnuję by nikt się tutaj nie dostał.
Po chwili zastanowienia nieznacznie skinął głową. Nie licząc ostatniej nocy, nie pamiętał kiedy tak naprawdę się wyspał. Budził się na najdrobniejszy dźwięk. Bał się, że jeśli tylko pozwoli sobie, by zapaść w głęboki sen, nie zareaguje na czas i nie zdoła uciec.
Powoli udał się na swoje posłanie. Przykrywając się jednym z koców, nie odrywał wzroku od Tony’ego, obserwując jak ten siada wygodniej na skrzyni, opierając się z westchnieniem o ścianę. W końcu zamknął oczy, lecz nie zasnął od razu, jak to miało miejsce ostatnim razem, gdy niemal zaraz po położeniu głowy na „poduszce” zasnął jak jeszcze nigdy dotąd. Było to jednak spowodowane wycieńczeniem, bólem i strachem jakie przyniosły mu ostatnie wydarzenia. I choć w Anomie te uczucia nie były mu obce, rzadko kiedy odczuwał je wszystkie naraz w takim natężeniu. Mimo to zwyzywał siebie wtedy w myślach, gdy przebudził się na dźwięk czyjej kłótni w pobliżu jego mieszkania i zdał sobie sprawę, że pozwolił sobie na taki brak czujności.
Tym razem jednak w jego kryjówce ktoś się znajdował. Ktoś dla niego zupełnie obcy, nie umiał więc po prostu zasnąć. Długi czas czuwał, nie chcąc jednak ukazać jak bardzo mu nie ufa, nie otwierał oczu za każdym razem, gdy jakiś dźwięk wzbudził jego uwagę. Nasłuchiwał uważnie, a kilkukrotnie dyskretnie uchylił oko, sprawdzając przy okazji co poczynia Tony. Ten, przez większość czasu, wpatrywał się w nicość, wyraźnie nad czymś zamyślony, chłopiec domyślał się, że mężczyzna jest z nim tylko ciałem i był ciekaw, czy w przypadku zagrożenia zdąży w porę zareagować. Tylko raz nakrył go z kubkiem w ręce, na twarzy jednak wciąż gościł ten sam wyraz, co znaczyło, że jego umysł jest daleko stąd. Ostatnim razem gdy sprawdzał co robi, dostrzegł iż ten wpatruje się prosto w niego. Powoli przymknął z powrotem powieki, by mężczyzna nie odkrył, że ciągle go obserwuje.
Znużony w końcu jednak zasnął, sam nawet nie zauważając kiedy. Tony zaś przez cały ten czas wypełniał swe zadanie. I choć w jego głowie kłębiło się wiele myśli, zachował czujność. Zdawał sobie także sprawę, że ktoś go obserwuje, a że w pomieszczeniu nikt inny nie przebywał, wiedział, że to chłopiec na niego spogląda. Raz, by potwierdzić swe przypuszczenia, zaczął wpatrywać się w niego, zamiast w ścianę. W końcu dostrzegł niemal niezauważalny ruch powieki, lekki blask odbijającego się nikłego światła w gałce ocznej, by parę sekund później dostrzec jak oko z powrotem się zamyka. Dopiero wtedy pozwolił sobie na lekkie uniesienie kącika wargi, bo choć chciał zdobyć jego zaufanie, to chłopiec postępował słusznie. Nie był naiwny i łatwowierny, co prędko wpędziłoby go w kłopoty, a jednocześnie nie odtrącił zupełnie wyciągniętej dłoni, co w przyszłości mogło pomóc mu wyrwać się z tego miejsca.

***

Sytuacja ta powtarzała się jeszcze wielokrotnie. Przychodził wieczorem i zapadał w lekki sen, który nazywał „trybem czuwania”, ponieważ pozwalał mu odpocząć po pracy, a jednocześnie zachowywał czujność. Dobrze jednak wiedział, że taka sytuacja nie będzie mogła trwać w nieskończoność. Sam także potrzebował prawdziwego odpoczynku. Postanowił jednak poczekać, aż będzie mógł chłopca nauczyć kilku sztuczek pozwalających na skuteczną obronę przed napastnikiem, do tego ten jednak musiał być stu procentowo sprawny.
Jednak jednego wieczora go nie zastał. Wypakował wszystko co z sobą przyniósł i usiadł na skrzyni czekając na chłopaka. W końcu przyszedł, słaniając się na nogach, ledwo ciągnąc za sobą baniaczek z wodą. Widok ten bardzo zaskoczył Tony’ego, który od razu podszedł i pomógł Jaredowi.
– Nie powinieneś nosić tak ciężkich rzeczy – skarcił go.
– Nic mi nie będzie – odparł i doczłapał się do stołu.
Tony zmarszczył brwi, ale nic więcej nie powiedział. Później dowiedział się, że chłopak co kilka dni wybiera się pod dawny budynek komendy policji miejskiej, by nabrać wody, która jakimś cudem nie została odcięta przez resztę miasta, aby mieć czym przemyć ciało. Żałował, że sam szybciej o tym nie pomyślał. Chłopak co prawda nie niósł baniaczka w lewej ręce, mimo to, nim chłopak poprawił bluzę, przysłaniając widok, Tony dostrzegł na jasnej koszulce, świeżą plamkę krwi, w miejscu niedawnej rany. Nie spodobało się to mężczyźnie, zwłaszcza, że chłopak próbował go zbyć.
– To nic takiego – odparł i nasunął jeszcze bardziej bluzę na lewe ramie.
– Akurat. Ściągaj koszulkę, muszę to zobaczyć – rozkazał. Chłopak lekko się wzdrygnął, ale po chwili wykonał polecenie. Tony szarpnął skrzynię, by usiąść bezpośrednio przy chłopcu, a następnie delikatnie zdjął, bardziej niż się spodziewał, zakrwawiony opatrunek. Skrzywił się na widok niedawno otwartej rany, która była w paskudnym stanie. Na dokładkę chłopak zerwał przynajmniej połowę szwów. – Trzeba to ponownie zaszyć – mruknął i wyciągnął się po plecak, z którego wyjął apteczkę. Wiedział, że chłopak nie zgodzi się wrócić do szpitala. – Mogę? – spytał unosząc na wysokość jego oczu specjalną igłę z nawleczoną nitką.
Ten w odpowiedzi tylko skinął głową. Co prawda Tony zadał te pytanie tylko przez grzeczność, nawet gdyby Jared się nie zgodził, zamierzał opatrzyć go, choćby miał to zrobić siłą. Chłopak jednak nie był głupi i dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma żadnego wyboru. Mężczyzna szybko uporał się z zadaniem. Widać było, że nie robił tego po raz pierwszy. Może i wiele mu brakowało do chirurgicznej precyzji, ale efekt końcowy był co najmniej zadowalający. Następnie starannie opatrzył ranę i pozwolił chłopcu się ubrać. Martwił go fakt, że ta prawie wcale się nie goi. Zaczął żałować tego, jak łatwo się ugiął i pozwolił mu wyjść ze szpitala. Tu była zbyt narażona na zakażenie. Miał złe przeczucie, które niestety go nie zmyliło, o czym przekonał się ledwie trzy dni później, gdy jak zawsze wystukał ustalony sygnał i ponownie odpowiedziała mu cisza.
Zastał chłopca pogrążonego w, jak się zdawało, głębokim śnie. Coś mu jednak nie pasowało. Nie mógł uwierzyć, że pozwolił sobie na to będąc tutaj samemu, gdy nawet z Tonym czuwającym w pobliżu rzadko kiedy naprawdę zasypiał. Tym razem snu nie przerwało ani jego pukanie, ani hałas odsuwanych przedmiotów, ani nawet jego kroki w pomieszczeniu. Czym prędzej podszedł do Jareda i potrząsnął go za ramię, wymawiając jego imię. Gdy jedyną reakcją było niewyraźne mamrotanie, dotknął jego czoła. Było rozpalone. Niewiele myśląc otworzył szeroko okienko i odepchnął przedmioty sprzed wejścia. Wziął chłopaka na ręce i ostrożnie położył na zewnątrz, zostawiając nieco miejsca by samemu się wydostać. Gdy tylko wyczołgał się na ulicę, ponownie wziął go na ręce i niemal biegiem udał się na granicę gdzie zostawił zaparkowanego Jeepa. Położy Jareda na tylnej kanapie i poprzypinał pasami, by przypadkiem nie ześlizgnął się w trakcie jazdy. Ruszył z piskiem opon zatrzymując się dopiero przed szpitalem, do którego i ostatnio zabrał chłopaka.
Szybko został przyjęty przez lekarzy, którzy jednak nie widzieli powodu by zatrzymać go na dłużej, niż czas potrzebny na wykonanie drobnego zabiegu pozwalającej na usuniecie tkanek, które były w najgorszym, niemal obumarłym stanie. Dopiero gdy Tony zapewnił ich, że chłopak nie żyje w warunkach pozwalających na regularne zmiany opatrunku i bezpieczne nie zagrażające kolejnym skażeniem życie, zgodzili się go zostawić do czasu aż rana w pełni się zagoi.
Tony postanowił pozostać przy nim, aż się wybudzić, na co na szczęście nie musiał długo czekać. Zabieg nie był poważny, więc i nie podano mu dużej dawki leków o działaniu znieczulającym. Po przebudzeniu chłopak był równie przerażony jak poprzednim razem. Spojrzał na mężczyznę z wyrzutem, gdyż w końcu zaczął mu ufać, a ten akt uznał za swego rodzaju zdradę.
– Dlaczego mnie tu znowu zabrałeś?
– Byłeś nieprzytomny, a w ranę wdało się zakażenie. Ja może i potrafię zszyć ranę, ale nie umiałbym poradzić sobie z początkującym stadium gangreny. To była jedyna możliwość.
– Ale…
– Nikt cię stąd nie zabierze. Dopilnuję tego – obiecał. Chłopak nie wyglądał na przekonanego. Rozglądał się nerwowo, szukając drogi ucieczki. – Nawet nie próbuj uciekać – ostrzegł go mężczyzna. – Ja za chwilę muszę wyjść, ale pracownicy szpitala wiedzą, że możesz próbować im uciec. – Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Spokojnie, powiedziałem im tylko, że boisz się lekarzy i ostatnio właśnie wymknąłeś się personelowi, dlatego teraz to wygląda tak tragicznie. – Wskazał na ramię, które było świeżo zabandażowane. – Będą cię pilnować – rzucił, grożąc mu jakby palcem. Oczywiście żartował, nikt nie marnowałby czasu, aby stać pod salą dzieciaka, który chce uciec ze szpitala.
– Ile muszę tu zostać? – Poddał się.
– Dwa tygodnie – powiedział zadowolony z tego faktu, z szerokim uśmiechem. – Trzymaj się – rzucił puszczają mu oczko i wyszedł spiesząc się do pracy.

***

Dopiero gdy dwa tygodnie później chłopiec usiadł na swoim posłaniu, odprężył się, jakby w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. I choć nic złego się nie stało, a Tony jak obiecał, nie dopuścił by został zabrany do sierocińca, nie chciał dłużej ryzykować, opuszczać tego miejsca. Mężczyzna myślał, że pobyt w szpitalu pomoże chłopcu prawdziwie odpocząć. Jednak gdy się odwrócił i zobaczył, że ten zasnął, zrozumiał swój błąd. Może i przez dwa tygodnie przebywał w czystym i ciepłym pomieszczeniu, gdzie mógł się umyć, zjeść porządny posiłek i zadbano o jego zdrowie, ale czas ten okazał się dla niego bardziej męczący niż się tego spodziewał. Tak bardzo bał się, że zostanie zabrany do Cram Town, że dopiero w takim miejscu jak Anomie, odetchnął z ulgą i zasnął, ledwo kładąc głowę na poduszkę.
W milczeniu usiadł na podłodze pod ścianą, opierając ręce na kolanach. Oparł głowę o ścianę i spojrzał w sufit. „Siedem dni. Jeszcze tylko tydzień” – powiedział sobie w duchu. Dokładnie za tyle dni planował nauczyć chłopaka walczyć, co dla Tony’ego oznaczało możliwość prawdziwego odpoczynku, gdyż nie musiałby się już martwić, że chłopak nie poradzi sobie z ewentualnym napastnikiem.

***

Jared od dłuższego czasu milczał. Odzywał się tylko wtedy, kiedy to było naprawdę konieczne. Tony domyślał się, że chłopak w pewien sposób jest rozdarty. Jednocześnie był na niego zły i jak podejrzewał, stracił trochę do niego zaufania, ale jednocześnie dobrze wiedział, że to co zrobił było konieczne i nadal potrzebował jego pomocy. Chłopak coraz szybciej zapadł w głęboki sen, najwidoczniej zaufał mu pod tym względem, by pozwolić sobie na prawdziwy odpoczynek. Jednak nie ma się co dziwić, mężczyzna pilnował go już wiele nocy i nigdy nie doszło do żadnego incydentu, ponadto, mimo iż dwa tygodnie spędził poza Anomie, nic się nie wydarzyło. Po ranie została świeża blizna, więc za dnia Jared starał się rozruszać rękę, wykonując ćwiczenia zalecone przez lekarza, a także te, które polecił mu Tony.
Od kiedy się poznali minął już miesiąc, a mężczyzna zdał sobie sprawę, że tak naprawdę, nic nie wie o tym dzieciaku. Nie przywykł do takiej sytuacji i było to dla niego w pewien sposób niekomfortowe. Postanowił w końcu to zmienić. I choć w jakimś stopniu szanował prywatność Jareda, zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce.
Odczekał aż chłopak zaśnie, co zajęło mu tylko pół godziny. I choć był pewien, odczekał koleje trzydzieści minut, by wstać ze skrzyni. Zaczął powoli stawiać stopy, poczynając od palców, a kończąc na piętach tak, aby wyczuć ewentualny przedmiot leżący na posadzce, nie odrywając jednocześnie oczu od chłopca i co najważniejsze by poruszać się bezszelestnie.
Tak doszedł do skrzyni, jak mu się zdawało, z osobistymi rzeczami chłopca, która to znajdowała się tuż przy posłaniu, na lewo od Jareda. Kucnął, niemal modląc się by nie strzeliło mu w kolanie. Jego uwagę przykuło metalowe pudełko. Było stare i mocno zniszczone, ale szczelnie zamknięte. Już miał po nią sięgnąć, gdy nieoczekiwanie przy jego gardle znalazła się gazrurka. Zaskoczony uniósł do góry ręce i spojrzał na chłopca.
Był pod wrażeniem jego szybkiej reakcji. Po tylu dniach umiał stwierdzić kiedy chłopiec śpi, a kiedy tylko nieufnie czuwa. Nie miał wątpliwości, że zdążył zasnąć. Tym bardziej zachwycał go poziom czujności jaki zachował. Wiedział, również, że potrafi się poruszać bezszelestnie, więc z podziwem pomyślał o tym jak wyczulone zmysły ma chłopiec. Do tego ta gazrurka. Nie spodziewał się, że ten będzie spał z bronią pod ręką. W pewien sposób był z niego dumny.
– Od dawna śpisz z tym pod kocem?
– Od kiedy tu mieszkam. – Mężczyzna pokiwał z uznaniem głową.
Cieszył się, że nie zareagował w sposób sobie naturalny. Inaczej chłopiec leżałby teraz z rozbitą głową.
– Jak zamierzałeś się tym dalej posłużyć? – zagadnął ciekaw jego planu.
– Ja… – urwał zamyślony. Nie wiedział jak odpowiedzieć na te pytanie.
– Nie masz pojęcia jak się tym posługiwać – skwitował i szybkim ruchem przejął rurkę, pozbawiając chłopca broni. – Całkiem niezłe narzędzie. Ale na przyszłość, to nie jest nóż, nie grozi się tym napastnikowi przykładając do gardła, gdzie w każdej chwili możesz rozpruć mu tętnicę. Musisz od razu atakować. Aczkolwiek dziękuję, że postanowiłeś nie rozbić mi czaszki. Uderzaj w głowę, z boku. – Chwycił rurę jak kij bejsbolowy. – Lub z góry. – Zamachnął się, na co chłopiec z przerażeniem wystawił zdrową rękę, osłaniając twarz przedramieniem. – Spokojnie. Nic ci nie zrobię – zaoponował, unosząc dłoń. Zaraz też opuścił gazrurkę W myśli pochwalił postawę chłopca. Obrona przedramieniem w tym przypadku byłaby całkiem skuteczna, choć mogłaby doprowadzić do połamania kości łokciowej. Mimo wszystko był zadowolony. – Nie uderzyłbym cię. Chciałem tylko zademonstrować cios. – Wstał i odsunął się dwa kroki od chłopca. – Tak będzie lepiej? – Wykonał kilka prostych ruchów, które miały szybko ogłuszyć przeciwnika, a do których nie trzeba było wcale użyć dużo siły, której chłopcu mogło brakować. – Fajna broń obuchowa, może narobić niezłego bałaganu, ale też unieszkodliwić na chwilę przeciwka, co dla ciebie powinno być najważniejsze. Jesteś jeszcze dzieciakiem, więc nawet nie będę próbował ci wmawiać, że po kilku treningach będziesz w stanie pokonać każdego wroga. Ty musisz nauczyć się, jak w prosty sposób unieszkodliwić, lub zdekoncentrować przeciwnika, by zdążyć uciec. Najlepiej żebyś w ogóle nie wdawał się w bójki, ale czasem to nie zależy od nas. Dlatego chcę nauczyć cię paru prostych, ale przydatnych sztuczek.
– Czego… – zaczął, chcąc się dowiedzieć, czego mężczyzna szukał w jego rzeczach. Szybki rzut okiem na zawartość skrzyni i zdał sobie sprawę, że nie chodziło mu o rzeczy materialne. – Co chcesz wiedzieć? – Zmienił pytanie i wyciągnął dłoń, a mężczyzna zwrócił mu przedmiot.
– Co tu trzymasz? – zapytał na początek, wskazując metalowe pudełko. Nie chciał od razu zaczynać, od głównego pytanie. Nie przygotował się na to. Liczył, że chwilę pomyszkuje w jego rzeczach i samemu się czegoś o nim dowie. Zaskakująca czujność chłopca pokrzyżowała mu plany, dlatego zaczął mu dawać rady na temat obrony, mając drobną nadzieję, na odsunięcie tematu jego wścibstwa na tyle na bok, że w najbliższym czasie nie będą do niego wracać.
Chłopiec powoli odłożył rurkę obok siebie i z lekkim wahaniem wyciągnął wspomniany przedmiot. Przez chwilę siedział zamyślony, zbierał się w sobie, nie będąc do końca pewnym, czy chce mu o tym mówić, a mężczyzna nie przeszkadzał. Czekał cierpliwie, wiedząc już, że zawartość tego pudełka jest dla niego bardzo ważna i wiąże się z pewną decyzją. Dlatego nie chciał go poganiać. W końcu jednak chłopak otworzył wieko.
– To… pamiątki po moich rodzicach.
Jego oczom ukazały się nieśmiertelniki, wraz z drobną obrączką z białego złota. Ze względu na rozmiar uznał, że należała do kobiety, a blaszki do mężczyzny, ponieważ przez ułamek sekundy mignęło mu imię Jonathan. Następnie zwrócił uwagę na zdjęcie szczęśliwej, trzyosobowej rodziny. Piękna, uśmiechnięta, blond włosa kobieta, stała obok postawnego bruneta, który obejmował ją swym ramieniem. Przed nimi stał ośmioletni chłopiec, który kolor swych tęczówek odziedziczył po każdym z nich. Błękitne po matce, brązowe po ojcu.
– To wszystko co mi po nich pozostało. Bałem się, że je zgubię, lub ktoś mnie okradnie. Dlatego trzymam wszystko tutaj. Zamknięte.
– Jak ty masz w zasadzie na nazwisko? – Nie zdążył go odczytać z nieśmiertelników, a wiedział, że skądś pamięta parę ze zdjęcia.
– Farris. Jared Hunter Farris. – Zmarszczył brwi słysząc jego słowa.
– Co się stało z  twoimi rodzicami? – Pytanie samo opuściło jego usta.
– Zostali zamordowani.
– Wybacz… – powiedział zmieszany, lecz chłopiec nie słuchał go. Zaczął mówić dalej. Niewzruszony słowami Tony’ego.
– Było już późno, mama kończyła zmywać naczynia, z tatą rozmawiałem o zbliżającej się wycieczce szkolnej. – Jakby bezwiednie zaczął ściskać blaszki i obrączkę w dłoniach. – Nagle ktoś zastukał do drzwi. Ojciec wstał i spojrzał przez wizjer. Wrócił zdenerwowany i kazał mamie zabrać mnie stamtąd. Nie wiedziałem o co chodzi. Byli przerażeni. Udaliśmy się do salonu. Odsunęła dywan odsłaniając klapę. Kazała mi wejść do piwnicy i poprosiła żebym siedział cicho. Zgodziłem się. Wiedziałem, że to dla niej ważne. Później miałem wrażenie jakby czas się zatrzymał. Kłótnia, krzyki, błagania i jęki. Na koniec padły dwa strzały. Ale ja nadal siedziałem cicho. Tak jak prosiła. Jeszcze długo nie wychodziłem. Gdy w końcu się odważyłem, znalazłem ich ciała po drugiej stronie zdewastowanego pokoju. Nie wiem kiedy przyjechała policja. Od razu zabrali mnie stamtąd. Później zostałem zabrany do tamtego ośrodka
– Skąd masz te przedmioty?
– Co jakiś czas, któryś ze starszych dzieciaków zakradał się do gabinetu dyrektorki ośrodka i zabierał listy zaadresowane do nas. Nie sądziłem, że i ja kiedyś taki otrzymam. Napisał do mnie jakiś daleki krewny, który tymczasowo otrzymał mieszkanie. Ponoć miał wyjechać z kraju, dlatego nie mógł się mną zająć. Pisał, że znalazł obrączkę mamy i nieśmiertelniki taty na szafce nocnej przed naszym wspólnym zdjęciem. Odkładali je tam każdego wieczora. Chciał bym miał coś, co zawsze będzie mi o nich przypomniało. Od razu je schowałem. Nie chciałem, żeby ktoś je zobaczył. Bałem się, że zostaną mi zabrane lub zniszczone. Większość dzieciaków w sierocińcu mnie biła lub wyśmiewała z powodu oczu.
– I to dlatego uciekłeś tutaj? – Uniósł do góry brwi, zaskoczony nielogicznym, według niego, zachowaniem chłopca.
– Uciekłem, ponieważ byliśmy zamykani w ciasnych, ciemnych pomieszczeniach, bici za najdrobniejsze przewinienia oraz głodzeni. A przede wszystkim uciekłem, ponieważ zabili na moich oczach jedyną osobę, która ze mną rozmawiała, mojego najlepszego przyjaciela.
– Doszło do morderstwa?
Mężczyzna musiał się upewnić czy dobrze zrozumiał. Słyszał wiele okropnych rzeczy o tym ośrodku, wiele najwidoczniej było prawdziwych, nie sądził jednak, że ktoś posunął się aż tak daleko. Chłopak spojrzał na niego beznamiętnie i zaczął dalej opowiadać.
– Uciekaliśmy z Charliem na tył budynku, by uniknąć codziennego bicia i oszczerstw. Zawsze się chowaliśmy, a tam było tyle dzieciaków, że nie sądziliśmy by ktoś zauważył brak naszej dwójki. Jednak raz, gdy wracaliśmy, złapał nas Vincent, jeden z brutalniejszych opiekunów. Postanowił nas ukarać, więc zaczął okładać Charliego, tak mocno, aż w końcu rozbił mu głowę. Mi udało się im wyrwać i uciec.
Po dłuższej chwili milczenia, Tony w końcu zapytał.
– Dlaczego nikomu tego nie zgłosiłeś?
– A kto by mi uwierzył?
– Po zobaczeniu zwłok? Każdy.
– Tam co chwila była kontrola.
– A pobite dzieci?
– Te z nielicznymi śladami, tłumaczono bójkami. Te, które miały ich za dużo, zamykano w piwnicy.
– A dlaczego po ucieczce nie udałeś się do tego krewnego?
– Próbowałem, ale dom był opuszczony. Nikogo nie było w środku. Czekałem długo, licząc, że może wkrótce wróci, ale musiał chyba już opuścić Stany. W pewnym momencie podjechał samochód z którego wysiadł jeden z opiekunów. W ostatniej chwili schowałem się pod schodami. Przyjechali po mnie. Ale nie znaleźli mnie. Jak tylko odjechali, zacząłem uciekać. Aż trafiłem tutaj. Gdy tylko odkryłem gdzie jestem, wiedziałem, że tu mnie nie dopadną.
Tony powoli zaczynał rozumieć Jareda, jego zachowanie i obawy. Nie mógł tylko pojąć jak takie miejsce mogło ciągle funkcjonować? Jak udawało im się oszukać tych wszystkich urzędników, a kto wie czy nie raz i śledczych? Jak przechodzili te wszystkie kontrole? Zastanawiało go, po co to wszystko? Znał przynajmniej tuzin nielegalnych lub z pogranicza łatwiejszych sposobów na zarobienie naprawdę dużej sumy pieniędzy. Uważał, że istniało zbyt duże ryzyko niepowodzenia, by angażować się w taki projekt. To go frustrowało. Chciał poznać motywy, co skłoniło tych ludzi by zadać sobie tyle niepotrzebnego trudu.
– Ktoś powinien tym się zająć – powiedział w zamyśleniu, pocierając podbródek.
Chłopiec tylko uśmiechnął się półgębkiem na jego słowa, wątpiąc by komukolwiek mogło się to udać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1